The Chameleons

4/21/2010 Autor: Stadtkind



Nasze blogowe credo, na które lubię się powoływać, mówi, że nie mamy żadnych muzycznych ograniczeń. ostatnio było tu bardzo housowo, szczególnie jeśli chodzi o moje wpisy. Tak, płyniemy z prądem koniunktury, i nie robimy sobie z tego powodu zarzutów. Pamiętam jednak głosy, które pytały czy poruszę wątki gitarowe, w końcu kiedyś w tym siedziałem po uszy. Obiecywałem że to zrobię, długi czas jednak zwlekałem, sam nie wiem czemu, bo tematy które mógłbym poruszyć, same wysypują mi się z rękawów. A więc do rzeczy!

Moment! Zanim jednak zacznę, mała dygresja, która będzie rodzajem wprowadzenia. Uwielbiam te wszystkie dziennikarskie porównania w recenzjach (nie tylko muzycznych) w stylu: "polska odpowiedź na" czy "xxx jest yyy XX wieku/". Ostatnio właśnie natknąłem się na tego typu stwierdzenie w kontekście The Chameleons. Jakiś zespół czy tam pojedynczy twórca, nie pamiętam kto (daję słowo!), został określony jako The Chameleons XXI wieku. I tu dochodzimy do sedna sprawy i jednego z powodów dla którego o nich wspominam.

Jeśli byśmy otworzyli szufladę z etykietą "the most underrated and oversenn band of the 80's" to myślę, że na wierzchu znaleźlibyśmy The Chameleons. To jedna z tych kapel, która mimo że nie odniosła sporego medialnego sukcesu, to pośród fanów i wyrobionych słuchaczy ugruntowała swoją pozycję na poziomie artystycznym. To znów jeden z tych zespołów, który mimo, że nie był na ustach wszystkich, to zapewne przetarł pewne szlaki i zainspirował wielu innych muzyków. A że świat o nich zapomniał? Nie ma co się zżymać, taki sam los podzieliła masa innych twórców. Ważne, że możemy dziś o nich przypomnieć.

The Chameleons powstali w 1981 roku. Dość niefortunnie wstrzelili się w tamtą dekadę. Trochę za późno na post-punk, bo ich debiut wychodzi dopiero w 1983. Nie wiem, czy będzie to przewrotne stwierdzenie, jeśli napiszę, że kontrowersyjna śmierć Curtisa nadając Joy Division status kultowy, zaszkodziła innym zespołom, na przykład takim The Sound, o których na pewno niebawem tutaj jeszcze wspomnę. Nie umniejsza to wielkości JD, ani tragicznej śmierci ich lidera, ale w pewien sposób usunęło w cień inne interesujące zespoły. Z drugiej strony było dla The Chameleons za wcześnie na dream-pop czy shoegaze i choć mogą być całkiem słusznie nazywani jednymi z pionierów tego brzmienia, to erupcja na scenie nastąpiła dopiero pod koniec lat 80tych. W szczytowym momencie ich kariery w połowie lat 80tych, rynek muzyczny zalany był syntezatorowym popem, a na gitarowym podwórku władali The Smiths, a jednocześnie całkiem śmiało wychylały się kapele, których brzmienie podsumowano na wydanej przez NME składance C86 (pierwsze wydawnictwo Primal Scream!).

Klasyczny okres The Chameleons to lata 1981-1987, w tym czasie wydali swoje trzy najważniejsze płyty. Powrócili na początku poprzedniej dekady, ale nawet mimo sprzyjających warunków w postaci post-punkowego revivalu, obeszło się bez echa i stanęło na umiarkowanej liczbie koncertów i prasowych wzmiankach, choć jakośc nowych wydawnictw nie spadła. Przyznam się jednak, że nie znam za dobrze tej późniejszej twórczości, wolę te starsze dokonania, w szczególności zaś debiut. "Script Of The Bridge" bo taki nosi tytuł pierwsza płyta, mimo przestrzennych gitar i syntezatorów, dodatkowo rozbudowujących brzmienie, ma w sobie sporo rockowej surowości, a jednocześnie post-punkowy niepokój i drżenie. Jak na moje ucho, produkcja płyty jest naprawdę fachowa i wydobyła to specyficzne napięcie i nostalgię, właściwe ich muzyce.

Bardzo dużo wnosi też charakterystyczny głęboki, pełen pasji wokal Marka Burgessa oraz jego mroczne i często ironiczne teksty. Innowacją była rozłożenie melodii na dwie gitary, w ten sposób, że jedna była mocno modulowana efektami typu delay czy chorus, druga zaś cięła bardziej klasyczne riffy. Tą formułę rozwijali na kolejnych dwóch płytach "What does it mean basically? i "Strange Times", choć ich brzmienie stawało się coraz bardziej wyszlifowane i bardziej melancholijne. Wszystkie trzy albumy zostały świetnie przyjęte przez krytykę, zespół jednak rozpadł się po śmierci managera w 1987 roku.


Pzdr.
Stadtkind

0 komentarze:

Prześlij komentarz